BIEGANIE

PIERWSZY PÓŁMARATON

Jutro mija tydzień odkąd pokonałam swój pierwszy oficjlany półmaraton. Przez trzy dni po biegu bolały mnie nogi, nie miałam ochoty na żadne bieganie. Kolejnego dnia mogłam już się rozruszać i znowu pobiegać 🙂

Do swojego półmaratonu przygotowywałam się według planu treningowego przez 15 tygodni. Dwukrotnie cofałam się w nim cofałam, o kilka tygodni wstecz, bo maraaton do którego się przygotowywałam niestety został odwołany, a kolejny był za następny miesiąc. Nie chciałam rezygnować z marzeń, nie chciałam, żeby wysiłek fizyczny i moje zaangażowanie poszło na marne, chciałam pokonać dystans 21 km, dlatego zapisałam się na półmaraton w Gdańsku.

W sumie już raz przebiegłam ten dystans, zupełnie sama, dlatego wierzyłam, że bieg ukończę, chociaż na tak długich dystansach wszystko zadzrażyć się może. Półmaraton to nie bieg na 5km, czy 10km. To bieg jak dla mnie na około 2 godziny, dlatego podeszłam do niego z pokorą. Obawiałam się kontuzji, bo jak przebiegłam treningowo 21km czułam ból w kolanie i kostce. Później podczas treningów odczuwałam również ból w kostce. Podczas takiego długiego biegu wszystko zdarzyć się może. Postanowiłam, że na czworaka, ale go ukończę.

Start był o godz. 9 rano. Do Gdańska pojechaliśmy dzień wcześnie, żeby móc się wyspać. Jako wsparcie pojechał ze mną mąż. Dzieci zostały pod opieką babci. Niestety kolejny raz mój młodszy syn ( ma chyba jakiś instynkt) był chory. Podobną sytuacja była przed udziałem w RUNARMAGEDONIE , gdzie zostałam z nim w domu z powodu rotawirusa. Tym razem powiedziałam, że nie zrezygnuje. Noc przed wyjazdem nie należała do najlepszych. Michu obudził się ze strasznym płaczem, nie wiedziałam, o co chodzi. Przytulał się, prężył, ciągle płakał. Nie był w stanie powiedzieć co mu jest. Myśłałam, że może zły sen, jednak w końcu zorientowałam się, że boli go ucho. Zanim leki przeciwbólowe zaczęły działać, swoje wypłakał i wycierpiał. Rano czuł już się dobrze. Zostawiłam go u babci z reklamówką leków i instrukcją co i jak. Noc przed samym startem nie należała do najlepszych. Mimo, iż miałam zamiar się wyspać, budziłam się kilkatronie w nocy, co mi się samej od siebie nie zdarza. Z reguły jak tylko przykładam poduszkę do twarzy to śpię jak niemowlę. Sama obudziałam się już po 5. Nie wiem czy stres przed startem, emocje, czy też instykt macierzyński zadział, bo moje dziecko również nie spało, bo znowu ucho, gorączka i pół nocy przepłakane ( chociaż o tym nie wiedziałam).

W dniu zawodów z samego rano, było tylko 4 stopnie. Okropnie zimno i wietrznie. Jednak podczas biegu wiatr ustał, mimo niskiej temperatury była to idealna pogoda na pokonanie półmaratonu. Na miejscu po rozgrzewce,wystarowaliśmy. Miałam w głowie plan żeby biec tempem 6 – 6,10 km/h.  Po pierwszym kilometrze, gdzie szukałam sobie miejsca w tłumie, jak i osoby za którą mogłabym biec, pomyślałam sobie, zostało tylko 20km, więc nie jest tak źle:)

Pierwsze 5km biegło  mi się bardzo dobrze. Utrzymywałam tempo na poziomie 5.47 min/km. Po przekroczeniu pierwszego punktu kontrolnego złapała mnie kolka. OMG!  Starałam się wyrównać oddech, oddychać nosem. Moja nowa przyjaciółak, towarzyszyła mi przez około 3 następne kilometry.

Na około 7km czekali znajomi kibice: mąż i brat. Jak tylko zobaczyłam brata od razu dostawałam przyspieszenia. Sama jego obecność dała mi kopa na następne kilometry. Wiecie, ambcja.  Dodatkowych sił również dostarczali kibice, brawa, doping, okrzyki, przybijanie piątek czy też kartonowe banery dodawały otuchy i siły na następne kilometry.

Kryzys przyszedł dopiero na 17km. Po raz pierwszy odkąd biegam dostałam skurczy w łydkach. Pal licho, że czułam ból z pęcherza z prawej nogi. Każde uderzenie o asfalt powodował ból w prawej łydzce. Nie wiedziałam, co jest grane. Chciałam zejść z trasy i spróbować rozmasować, ale zostało tylko 4km, więc szkoda mi było czasu i przebytego już dystansu. Biłam się z myślami, zaciskałam zęby i biegłam dalej.  Stwierdziałam, że jak tylko dobiegnę do mety to się rozmasuję.

Bieg w bólu, powodował, że musiałam biec sercem. I biegłam.  18km to podbieg. Już widać było stadion, ale bieg pod górkę, wydłużał kilometraż. W końcu jak dotarłam na 21km i zostało niecałe 100m do końca, nie zważałam na ból tylko biegłam co sił w nogach na linię mety.

Po raz pierwszy założyłam na bieg specjalne skarpety kompresyjne, które mają za zadanie zwiększyć wydolność mieśni. Są to skarpety jednocześnie uciskowe. Teraz wiem, że nie powinnam eksperymentować podczas zawodów. Po drugie zastanawiam się czy powinnam przyjmować magnez czy też to może wina skarpet.

Skurcz w nodze spowodował, że nie zastosowałam swojej taktyki biegowej. Z reguły na ostatnich kilometrach dostaje dodatkowych sił i przyspieszam. Tym razem się jednak nie udało. Myślałam, już tylko, żeby dobiec do mety i rozmasować nogę.

Półmaraton ukończyłam z wynikiem 2.07 . To moja życiówka! Chciałam to zrobić i zrobiłam. Nie cały rok temu zaczynałam od 5km, wcale nie od pięciu, bo zaczynałam od biegomarszów, po 1km dostawałam zadyszki, stawałam przed większymi podbiegami, a w dniu 16 października 2016r. pokonałam siebie, pokonałam półmaraton. Zrobiłam to sama, walczyłam sama, dałam radę psychicznie i fizycznie. Czy się bałam, trochę tak. Wiedziałam, że jeżeli nogi nie dadzą rady , będę biegła SERCEM! i zrobiłam to, nie będę skromna, ale napiszę, że jestem z siebie dumna!

Następny cel to wymarzony maraton, a Twój?