Gdy pojawia się na świecie dziecko to zmienia nasz dotychczasowy świat, przewartościowuje cały dotychczasowy system wartości, na wiele spraw patrzymy z innej perspektywy. Bycie rodzicem to wspaniałe przeżycie, masa doznań i miłości o której wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Mimo, iż kochamy swoje dzieci nad życie, pojawiają się momenty kiedy nas denerwują czy drażnią. Dziś o tym, kiedy nie lubię swoich własnych dzieci.
Nie lubię, gdy wstają zbyt wcześnie rano. Standardem u nas w domu jest godzina 6 rano, tzn, jest to standard przyjęty przez dzieci, niekoniecznie rodziców. Mimo, iż tłumaczę dzieciom już od ponad 4 lat, że wekeend jest po to, żeby wypocząć, można spać dłużej… itp. ku mojej rozpaczy nie rozumieją. Tak zazdroszę innym rodzicom, którzy muszą budzić dzieci. Sama nie używam budzika, o ile zdażyło mi się dwa razy nastawić alarm, żeby wstać przed dziećmi, one obudziły się wcześniej. Napisałam, że standardem to 6, bo mamy pobudki o 5 jak i się zdażały o 4 nad ranem, nie wspomiam o nocnym dyżurze. Nie działa późne położenie dzieci spać czy tysiąc atrakcji dnia poprzedniego. Wówczas, sen jest jeszcze gorszy i często krótszy. Punkt 6 równa się pobudka!
Nie lubię niekończącego się usypiania wieczornego. Po wszystkich rytuałach wieczornych, typu kolacja, kąpięl, ząbki, piżamka, obowiązkowe czytanie bajek na dobranoc, kołysanki, całuski, przytulanie, pożegnanie, rączki i już zgaszonej lampki, nie zasypiacie spokojnie w swoich łożkach, tylko zaczyna się rutyna: siku, kupa, piciu, nie mam wody, mam gila, przykryj mi nożki, gorąco mi, chcę koc, chcę kołdrę, mamo, a w przedszkolu mój kolega powiedział….., kasztanku mój maltuki, tak śpiewałem, chcę rękę, nie tą drugą, nie pocałowałem taty itd itp. i dopiero zasypiają!
Nie lubię, gdy większość rzeczy, które są dzieciom zakazane, bo zwykłe słowa, proszę, nie ruszaj, nie bierz po prostu nie działają. Dla bezpieczeństwa muszę chować na szafkę coraz wyższą i wyższą, w kuchni aż pod sam sufit, gdyż tylko tam małe rączki jeszcze nie do sięgną. Chociaż, nie wiem, czy to ma sens, bo zaczynają się dzieci wspinac po meblach jak po ściance wspinaczkowej.
Nie lubię, gdy dziecko na zewnątrz jest wręcz idealne, a przekrajczając próg naszego domu odreagowuje cały przeżyty dzień, wszystkie emocje. Wizyta u dziadków, pobyt w przedszkolu, jakikolwiek wyjście bez rodziców. Płacz, krzyk włącza się jak automat po przekroczeniu progu mieszkania. Cały stres dzieci odreagowują na mnie. Oczywiście, wiem, że dom to nasz azyl, że tu czują się bezpiecznie i lepiej, dla nas, że wspólnie radzimy sobie ze stresem w swoim otoczeniu, na swoim gruncie, ale jako człowiek, też właśnie wróciłam do domu po całym dniu, i taka sytuacja, która nie zawsze pozwala mi się w spokoju rozebrać, nie wpomnę o tym, że chciałabym coś zjeść czy wypić herbatę nie jest ani łatwa ani przyjemna.
Nie lubię, gdy mówię do dzieci jak do ściany. Mówię, proszę, nie dociera, tylko reagują na podniesiony głos, albo magiczne słowo ” czekolada”. Nie słyszą pogrążeni w zabawie, w swoim dziecięcym świecie, nie słuchają i nie wykonują poleceń. Trzeba się nagadać, nagimnastykować, czasami zrobić z siebie wariata, żeby osiągnać zamierzony cel, nie jest to jednak wskazane gdy się śpieszymy, jesteśmy zmęczeni czy też mogę mieć gorszy dzień. Zdarza się to kilka razy dziennie. Mam na myśli zwykłe codzienne czynności, ubierz się, umyj buzie, zdejmij buty, umyj zęby zwykle codzienne czynności, wyrzuć papierek, pozbieraj zabawki itp. powtarzane milion razy w ciągu dnia.
Mimo, iż większość z wymienionych rzeczy jest normalnym etapem rozwoju, może większość rodziców z tym się boryka każdego dnia, bo wystepuje u większości dzieci. Mimo, iż wszystko przeminie, że są to kolejne etapy, że kiedyś pozostanie po tym tylko wspomnienie i mam tego pełną świadmość. Mimo, iż razem przez to przechodzimy mam prawo tego nie lubieć, bo jestem tylko człowiekiem bo jestem matką nieidealną.
- Zostaw komentarz. Proszę, napisz swoje zdanie.
- Polub mój fanpage na FB, będziesz na bieżąco.
- Jeśli uważasz, że wpis może się komuś przydać, udostępnij i poślij go w świat.